Forum Forum Turystyczne Warmii i Mazur Strona Gwna Forum Turystyczne Warmii i Mazur
www.ft.mazury.pl - PTTK, AKT, GRAN, 4R, ZHP
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UytkownicyUytkownicy   GrupyGrupy  Album fotografiiAlbum fotografii   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj si, by sprawdzi wiadomociZaloguj si, by sprawdzi wiadomoci   ZalogujZaloguj 

Witaj na naszym Forum. Nie krępuj się i wypowiadaj się (nie ograniczaj się tylko do przeglądania). Zapraszamy także do Gazety Turystycznej oraz na nasz Czat

sklep militaria.pl

Relacja z Jury Krakowsko-Częstochowskiej

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Turystyczne Warmii i Mazur Strona Gwna -> Akademicki Klub Turystyczny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz nastpny temat  
Autor Wiadomo
OveR
Ranga: stały czytelnik
Ranga: stały czytelnik


Doczy: 16 Mar 2007
Posty: 16
Skd: Elbląg

PostWysany: 19-04-2007, 12:11    Temat postu: Relacja z Jury Krakowsko-Częstochowskiej Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jura Krakowsko – Częstochowska 10.IV. – 17.IV.2007

Dzień 1
Ekipa nr 1 (Lusi zwana Lucjanem i Over zwany Oliwią)

Godzina 7:00 spotykamy się w Klubie. Po szybkim śniadaniu konsumowanym przez Overa udajemy się na wylotówkę (dla potomnych: nie stawajcie na przystanku przy Tuwima, pomimo nieodpartych wdzięków naszej pary tkwimy tam dobrą godzinę ;P). Po długim oczekiwaniu w deszczu udaje nam się załapać transport do Glinojecka. Później idzie już zdecydowanie łatwiej. Szybki tranzyt przez Warszawkę i jesteśmy w Jankach na wymarzonej miejscówce dla każdego autostopowicza na wylotówce na Kraków. Póki co w ustalonych wcześniej zawodach ewidentny remis 1:1 w złapanych autach. Po dłuższej chwili łapiemy transport prosto do Krakowa. Kto zdobył kolejny punkt w zawodach ? – Niewiadomo. Jedno trzymało kartkę, drugie kciuka więc niezależna komisja przyznała po 0,5 punkta. Kraków osiągnięty! Czas operacyjny 18:30, łączny czas przejazdu: jakieś 10h – całkiem nieźle ;).
Nocleg w Krakowie załatwiony wcześniej, korzystając z cudownej organizacji zwanej Hospitality Club. Spotykamy się na naszym dzisiejszym gospodarzem – Markiem, przy Kościele Mariackim i po dłuższej chwili namysłu docieramy na jakże urokliwy Kazimierz – byłą żydowską dzielnicę Krakowa. Mocno zaniedbane kamieniczki tylko dodają magii temu miejscu. Po spędzeniu paru godzin na pogaduchach o wszystkim i niczym w jednej z knajpek z wyjątkowo ciekawie zaaranżowaną toaletą, wróciliśmy do mieszkania Marka. Wreszcie upragniony sen po bardzo intensywnym dniu.

Ekipa nr 2 (Paweł zwany Paulą)

„Wyruszyłem PKP-em o 20:13 z Olsztyna. Dojechałem o 4:30 dnia następneg. W drodze nic się nie wydarzyło. Kraków przywitał mnie widokiem kolesia srającego w parku :>.”

Dzień 2
Ekipa nr 1 i 2

Pobudkę zafundowała nam Lusi. Przeklęta 6 rano... ale cóż, czas ruszać. Gardło boli, za oknem szaruga, ale z miła perspektywą spotkania się z Pawłem żegnamy się z Markiem i udajemy się na dworzec PKS. Godz. 8:13 – wręcz dobiegamy na przystanek. Zdążyliśmy! Autobus odjeżdża za minutę. Po niedługiej chwili dojeżdżamy do punktu startu rajdu. Biały Kościół – godzina 8:45. Szybkie zaopatrzenie się w niezbędne atrybuty każdego Akatowca ;) wychodzimy na szlak. Pierwszy cel – Jaskinia Mamutowa. Wdrapujemy się na strome zbocze i znajdujemy wejście. Szczerze mówiąc nie było to zbyt trudne – jest to olbrzymia grota z kompleksem korytarzy, jednakże odpuściliśmy sobie przeczołgiwanie się po błocie aby zobaczyć ją całą. Wielce szanowny kierownik rajdu (czyt. Ja) wymyślił trasę pt. „Ciągle pod górę”. Mozolna wspinaczka, połączona z łapaniem spadającego z urwiska plecaka uwieńczona pięknym widokiem na Dolinę Kluczwody. Po krótkim odpoczynku, czyt. nieodłącznym elemencie naszej wyprawy ruszamy dalej. Tutaj padł pewien rekord rajdu, mianowicie – bez przystanku pokonaliśmy ok. 4 km !!! ;) Istne szaleństwo. Maratoński wręcz odcinek i pierwsze iście jurajskie widoki. Góra Okopy w Ojcowskim Parku Narodowym wita nas pięknym słoneczkiem i kanapkami z czekoladą przygotowanymi przez Lusi. Schodzimy w Dolinę Prądnika, pusto i cicho wszędzie – w końcu jesteśmy jeszcze przed sezonem. Z dołu zauważamy szlak biegnący wzdłuż turni skalnych, szybka decyzja – idziemy. Znów mozolne wejście z wielkimi plecakami na szczyt, po drodze Jaskinia Ciemna. Niestety, o tej porze roku zamknięta dla zwiedzających. Chciałem co prawda ukraść jednego z Neandertalczyków będących atrakcją dla turystów przy jaskini, ale niestety... pozostali uczestnicy nie wyrazili aprobaty z uwagi na grożące konsekwencje prawne ;>. Błogie zaleganie na szczycie dobiegło końca i czas iść dalej. W planach na dzisiaj bowiem jeszcze wiele atrakcji... Kolejnym punktem wycieczki był sklep w Ojcowie. Jest to chyba najkrócej otwarty sklep na świecie: 10 – 13 :>. Pocałowaliśmy ładnie klamkę i ruszamy dalej w drogę. Po drodze kilka razy kontaktujemy się z Ekipą nr 3 (Doniu i Krzysio vel. Krystyna) – niestety chłopaki najwidoczniej nie mają w sobie tyle uroku osobistego co Ekipa nr 1 i nadal tkwią w Nidzicy usiłując dotrzeć na południe Polski ;). Po godzince docieramy do słynnej Kapliczki Na Wodzie, jednak nie wywołuje ona jakiegoś większego poruszenia wśród uczestników. Fakt ten spowodowany jest bezsprzecznie doskwierającym brakiem sklepu po drodze. Ktoś tam chce piwa, ktoś lodów a kierownikowi zabrakło papierosów ;>. Nie zastanawiając się więc długo kierownik w czynie społecznym odbija ze szlaku do położonej nieopodal miejscowości Skała po upragnione produkty. Reszta w tym czasie rozkłada się nad Prądnikiem i leni się niemiłosiernie ;). Mija godzina i wracam. Jednogłośnie dochodzimy do wniosku, że zamek w Pieskowej Skale i Maczuga Herkulesa na pewną poczekają na nas do jutra i zaczynamy rozglądać się za jakimś miejscem na nocleg. Z lewej strony drogi Prądnik i zabudowania, z prawej skalne urwiska. Nie ma gdzie spać. Wracamy na szlak i po dłuższym marszu znajdujemy kawałek w miarę płaskiego, niezabudowanego pola nadającego się na rozbicie namiotu. Ognisko rozpalone na środku polnej drogi z obawy przed pożarem ojcowskich lasów, kolacyjka i do śpiworków.

Ekipa nr 3 (Doniu zwany Donią i Krzysio czyli Krystyna)

Dzień 3
Ekipa nr 1 i 2

Pobudka okazała się nie dla wszystkich miła. Paweł budzi się w mocno przemoczonym śpiworze. Cóż... takie są efekty spania w trójkę w dwuosobowym namiocie.
Powolutku się zbieramy, śniadanko i w drogę. Przechodzimy może 2 km, docierając z powrotem nad Prądnik i pada propozycja żeby zrobić sobie herbatkę. Ok. Lokujemy się przy napotkanych żeremiach i fundujemy sobie dłuższy popas. Widać nie do końca wszyscy się wyspali. Ponad godzinka wygrzewania się w słońcu okazuje się zbawienna po jednak niezbyt ciepłej nocy. I dalej na trasę. Okazuje się, że posiadana przeze mnie mapa Jury jest wyjątkowo mało dokładna. Złe usytuowanie szlaków, zakłamane odległości itepe. Tym razem jednak – pozytywne zaskoczenie. Przechodzimy kolejne 2 km (na mapie koło 5) i wyłania się zza zakrętu Maczuga Herkulesa a zaraz za nią zamek w Pieskowej Skale. Postanawiamy zwiedzić zamek inwestując w bilety 7 zł. Szczerze rzekłszy ekspozycja średnio przypada do gustu, no chyba że ktoś jest pasjonatem mebli i urządzeń kuchennych z różnych epok. Za to sama architektura zamku – urzeka. Piękny renesansowy dziedziniec i zabytkowa studnia wewnątrz robi wrażenie. Zwiedzanie zamczyska wygłodziło nas niemiłosiernie, uciekamy więc w popłochu do cywilizacji na obiadek. Postanawiamy ominąć nieco mniej ciekawy odcinek szlaku i łapiemy stopa, a później autobus do Wolbromia. Co prawda wielkiego wyboru specjałów kulinarnych w barze nie ma, ale jak się nie ma co się lubi... ;) Uciekamy z miasteczka na zamek w Smoleniu. Jedna z najsłynniejszych warowni jurajskich, co prawda lata świetności ma już dawno za sobą, ale i tak robi wrażenie zamku nie do zdobycia. Na szczęście to tylko wrażenie, nam bowiem zdobycie go nie zajęło za wiele czasu. Dość strome podejście pod górę, później dla co niektórych wyzwanie w postaci drabiny wkutej w pionową skałę i jesteśmy na najwyżej położonej części zamku. Słoneczko, ani jednej chmurki na niebie i boskie widoki na olbrzymi obszar Jury. Przy zejściu po drabinie nadarza się okazja do użycia sprzętu, który taszczymy cały czas na plecach. Lusi twierdzi, że nie da rady zejść bez sprzętu ;>. No więc wyciągam linę, uprzęże i przystępuję do akcji ratunkowej. Asekuracja przy zejściu okazuje się zbyteczną rzeczą, bo rajdowa Księżniczka świetnie sobie radzi sama, a lina jej tylko przeszkadza. Po wnikliwym zwiedzeniu każdego zakamarka zamku czas na zasłużone piwko pod sklepem i oczekiwanie na Ekipę nr 3. Ledwo zdążyliśmy odpieczętować napój o wdzięcznej nazwie „Krzyś” – taki substytut PRLowskiego „Ptysia” i chłopaki wyłaniają się z busika z Wolbromia. Opowieści o przejeździe przez Polskę w 30 h bez końca i ponownie wybieramy się na zamek. Chłopakom bardzo zależy więc idziemy. Znów drabina, tym razem obyło się bez sprzętu. Siedząc na górze ktoś wypatruje ostatnią, jednoosobową ekipę nr 4, mianowicie kolegę z Elbląga – Kacpra (zwanego później przez naszą rajdową Księżniczkę Kasią). Ekipa w komplecie, jakieś fotki na zamku i nagle okazuje się, że spędziliśmy tutaj cały boży dzień. Trzeba szybko szukać miejsca na nocleg. Wypatrzone ze szczytu pobliskie skałki okazują się świetną miejscówką na wieczorną posiadówkę przy ognisku. Chłopaki trochę męczą się z rozłożeniem swojego wielkiego namiotu, podczas gdy nasz domek już dawno stoi ;>. W akcie dobroci przyjmujmy pod dach Donia ;) Wieczór spędzamy tradycyjnie – ognisko, gadki o czym tylko pomyślimy i kolacyjka. Do śpiworków ładujemy się koło 22.

Dzień 4
Ekipy wszystkie ;>

Po drodze na szlak napotykamy jaskinię Zegar, w której to jakiś uczynny speleolog wyciął kraty blokujące wejście do groty. Korzystamy z jego dobroci zaglądając do środka. Jaskinia wygląda na dużą, korytarze rozciągają się w różnych kierunkach, jednak utrudniony do nich dostęp skutecznie nas zniechęca przed dalszą eksploracją. Plan na kolejne godziny jest taki: zakupić niezbędne atrybuty ;>, podzielić się na pary i ruszyć na stopa do Ogrodzieńca – kolejnego punktu wycieczki. Kolejność przyjazdu ekip pod zamek nikogo nie dziwi ;> Ekipa nr 1 – na mecie pierwsza, no cóż.... jak się ma tyle wdzięku ;), zaraz po nas – Paula i Kasia no i na szarym końcu, zamiast stopem to na piechotę dociera Krystyna i Donia.
Zamek naprawdę robi wrażenie. Największe ruiny na Jurze. Lokujemy się na skałce z widokiem na zamczysko i spijamy zakupione wcześniej „atrybuty” oczekując na spóźnialskich. Z tej pięknej miejscówki wypędził nas dopiero wiatr. Idąc wokół zamku napotykamy świetną skałkę do potrenowania wspinaczki. Taka ot – w sam raz ;) nie za trudna, nie za łatwa... Rozpakowujemy sprzęt, zakładamy stanowisko i zaczynamy zabawę. Szybko okazuje się, że nasze umiejętności wspinaczkowe nie są zbyt duże i obieramy sobie co łatwiejsze drogi wejścia na szczyt. Tak czy owak – super sprawa. Jedynie Donia, niczym małpi wnuk wręcz wlatuje na górę po najtrudniejszej z dróg. Co niektórzy odpuścili sobie wchodzenie na rzecz zalegania w słońcu na karimatach. No cóż... każdy robi to co lubi. Koło 15 stwierdzamy, że dość już tutaj zabawiliśmy i udajemy się w dalszą tułaczkę w kierunku Okiennika Wielkiego, jednej z najsłynniejszych skał na Jurze. Swoją nazwę bierze z powodu wielkiego „okna” powstałego w naturalny sposób pod jej szczytem. Jednak zanim dotrzemy do Okiennika dane jest nam zauważyć po drodze sklepik z bardzo smacznymi tanimi winami ;). Po wyjątkowo krótkim namyśle nabywamy ich znaczną ilość i siadamy sobie przy drodze. Pisząc pamiętnik, gadając o pierdołach pijemy winko(a) ;) Po naprawdę długim popasie (jakieś 2 godziny) na lekkiej fazie ruszamy na podbój Okiennika. Droga wydaje się być nieskończona ;). Poprzedni rekord rajdu w przejściu jednego odcinka bez zatrzymania zdecydowanie pobity – przechodzimy ok. 8 km ;P. Wreszcie docieramy pod Okiennik. O dziwo, nikt nie pada na karimatę tylko żwawo włazi na górę aby podziwiać widoki rozciągające się z tej olbrzymiej skały. Zaiste, widoki przednie. Oglądamy zachód słońca i schodzimy pod skałę rozbić obóz. Powstał w prawdzie plan, żeby spać w samym „oknie”, ale z uwagi na wypite wcześniej trunki postanawiamy nie ryzykować. Z dnia na dzień rozbijanie obozów idzie nam coraz sprawniej. Po chwili namioty rozłożone, ognisko się pali i czas przystąpić do kolacyjki i wypicia ostatniego winka ;).

Dzień 5
Wszystkie ekipy

Skoro świt szukamy z Kasią jakiejś fajnej drogi wspinaczkowej, aby kontynuować zabawę ze skałami. Niestety okazuje się, że albo nie dysponujemy dostateczną ilością sprzętu albo ściany są zbyt trudne technicznie. Na otarcie łez wdrapujemy się bez sprzętu do samego „okna”, szybka sesja zdjęciowa wykonana przez mniej odważnych lub też bardziej rozważnych i z powrotem na szlak. Szlak prowadzi głównie lasami, co okazuje się świetnym rozwiązaniem po kilku dniach spędzonych w pełnym słońcu. Wszystkich piecze skóra po pierwszym, większym spotkaniu ze słoneczkiem w tym roku. Krysia nawet zakłada sobie prowizoryczny turban taliba, bo jego kark już nie wytrzymuje. Po paru godzinach marszu wśród skał i jaskiń docieramy do mekki polskiej wspinaczki skałkowej – Podlesice z legendarną Górą Zborów. Owa góra to potężny zespół ostańców, w którym każdy amator wspinaczki znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Po wejściu na szczyt co niektórzy popijając piwko podziwiają roztaczający się widok a inni idą na rekonesans. Sobota, piękna pogoda, wszystko to przyczynia się do znacznego wzrostu gęstości zaludnienia w tych okolicach. Pełno wspinaczy, pełno zwykłych turystów. Trochę szkoda, że taki tłum, chociaż pozwala to z drugiej strony zaobserwować prawdziwych mistrzów w akcji. Ludzie pokonują najtrudniejsze z dróg na Jurze wlatując wręcz na szczyt. Ciężko sobie wyobrazić. Szczególne wrażenie wywiera para staruszków, około 70tki również wspinających się. W końcu i my znajdujemy coś dla siebie i zabawa znów się zaczyna. Udaje się nam nawet nakłonić do sprawdzenia swych sił Krysię, którego to męczy paniczny lęk wysokości. Po pierwszym wejściu już nie może się oderwać od wdrapywania się na skały, czy to ze sprzętem czy też bez ;). Jedynie Paula jest nieprzejednany i postanawia nie próbować. Co zrobić, jeśli tylko nie będzie żałował to ok. „Łoimy” skały aż do zachodu słońca, czekając aż magiczna Góra Zborów się wyludni. Po zmroku rozbijamy się i rozpalamy ognisko. Sceneria zapiera dech w piersiach, wokół skały nad nami rozgwieżdżone niebo, ogień wesoło skwierczy. Jest pięknie. Krysia wyjmuje piersiówkę, którą dostał od Taty przed wyjazdem. Wypijamy toast za udany wyjazd, żegnamy się z Kasią i Donią którzy muszą rano uciekać i kładziemy się w śpiworkach. Na nierównym, skalistym terenie śpi się raczej przeciętnie, ale po dłuższej walce z samym sobą udaje się zasnąć.

Dzień 6

Zostaliśmy w czwórkę. Rano mamy okazję zainwestować 5 zł w sposób najlepszy z możliwych na rajdzie. Mianowicie – wziąć prysznic. Ach... cóż to było za uczucie J. Człowiek nie zdaje sobie nawet sprawy jaką radość może przynieść 10 minutowa kąpiel. Świeżutcy i pachnący wybieramy się dalej. Rezerwat w Ostrężniku. Sporych rozmiarów zespół jaskiń i skałek położony w środku lasu. Spojrzenie na mapę i decyzja wydaje się być prosta – na stopa. Do przejechania jakieś 30 – 40 km. Niby łatwa sprawa okazała się być naprawdę ciężka w wykonaniu. Z uwagi na niedzielę i piękną pogodę samotnych kierowców jak na lekarstwo. Do punktu docelowego docieramy mniej więcej w tym samym czasie (jakieś 5 godzin), tyle że chłopaki wzbogacili się po drodze o piwo od kierowcy a my przeszliśmy większą część trasy piechotą ;P. Ruiny zamku w Ostrężniku są zdecydowanie przereklamowane. Pełno samochodów na parkingu pod „zamkiem” a na szczycie góry zamkowej kilka kamieni, kawałek muru otoczonego zewsząd lasem. Zwiedzamy jeszcze po drodze jaskinie Ostrężnicką, czołgając się po jej korytarzach. Z uwagi na wiele godzin straconych podczas autostopu musieliśmy zrezygnować z kilku zaplanowanych na ten dzień atrakcji. Ruszyliśmy szybko szlakiem, aby dojść do Źródeł Elżbiety i znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Przy wspomnianych źródłach czeka nas niespodzianka w postaci tłumu ludzi czerpiących wodę z wywierzyska. No trudno... poszukamy miejsca na namiot, a po wodę spróbujemy przyjść jak się wyludni. Dosyć szybko wybieramy w miarę płaską miejscówkę w lesie z zapasem drewna do palenia na 2 lata ;). Wieczór – jak zwykle, kolacja i spać. Z tą tylko różnicą, że zaczyna robić się smutno – jutro się rozstajemy i każdy na swój sposób wraca do domku. Krysia i Paula pociągiem, a my – wiadomo – na stopa ;).

Dzień 7

Rano postanawiamy się rozdzielić, żeby zdążyć podjechać jeszcze przed wyjazdem na zamek w Olsztynie. Obu parom co prawda udaje się po jakimś czasie załapać stopa, ale chłopaki decydują się nie ryzykować i jadą stopem prosto do Częstochowy na pociąg. My zatrzymujemy się jeszcze po drodze zwiedzić zamek. Cieszymy się ostatnimi jurajskimi widokami, spijamy po piwku Karpackim i w drogę. Godzina 12:15.
Stop do Częstochowy, dzięki Lusi (łapała idąc po drodze) nie zdążyliśmy nawet dojść na wcześniej upatrzoną miejscówkę do łapania. W Częstochowie, dzięki świetnemu miejscu, w których na wysadził poprzedni kierowca łapiemy szybko do Łodzi. Chyba przynosimy kierowcy i jego koledze pecha. Najpierw na „dwupasmówce” uderza w nas wyprzedzający nas samochód. Na szczęście nic poważnego. Chwilę później łapiemy gumę, więc zamieniam się w serwisanta Roberta Kubicy i pomagam zmienić koło. Dojeżdżamy wreszcie do Łodzi i tutaj zaczęły się schody. Przedostać się przez całą Łódź podczas godzin szczytu to naprawdę cieżki kawałek chleba. Tłuczemy się autobusem linii nr 51 w kierunku Zgierza. Nikt nas jednak nie uprzedził, że jest to linia z tzw. „krajoznawczych” tłukących się przez całe miasto na około. Po naprawdę długiej i męczącej jeździe docieramy do Zgierza. Okazuje się, że nie takie to małe jak namalowano na mapie ;P. Trochę piechotą, trochę tramwajem jadącym na środek pola docieramy na „wylotówkę”. Dość szybko łapiemy faceta jadącego do Słupska. Opowiada ciekawe historie, więc droga do Torunia zlatuje błyskawicznie. Niestety zmrok, i kiepskie miejsce, w którym nas wysadził psuje plany Lusi na wieczór. Koniecznie chciała wrócić na kolację do domu, a tu została skazana na jeszcze jedną noc w namiocie. Przechodząc przez nie kończącą się wioskę napotykamy budowę domku jednorodzinnego. Jest to jedyne w miarę logiczne miejsce do rozbicia się na noc. Szybka akcja z rozkładaniem namiotu i po cichutku kładziemy się bez kolacji spać.

Dzień 8

O poranku zwijamy obóz i lecimy dalej, żeby jak najszybciej być w domku. Dojeżdżamy do Nowego Miasta Lubawskiego i tam tragedia stoimy ok. 3 godzin, aż w końcu Marcin przybywa nam na ratunek. Lusi ucieka do domu, ja nie korzystam z zaproszenia na herbatkę i jadę dalej żeby zdążyć na obiad. Ostatnie 100 km pokonuje bez większego problemu. Godzina 15 – Elbląg osiągnięty. Rajd dobiegł końca, fajnie wykąpać się i zjeść coś ciepłego, acz z drugiej strony szkoda, że tak szybko trzeba było się pożegnać na jakiś czas ze skałami i zamczyskami.
Powrt do gry
Wywietl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Turystyczne Warmii i Mazur Strona Gwna -> Akademicki Klub Turystyczny Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie moesz pisa nowych tematw
Nie moesz odpowiada w tematach
Nie moesz zmienia swoich postw
Nie moesz usuwa swoich postw
Nie moesz gosowa w ankietach

Hotele na Mazurach , polecamy imprezy Olsztyn Aktywnie dla każdego turysty, dobre Domki na Mazurach, tematyczne i ciekawe spotkania TRAMP w Olsztynie.





Powered by phpBB © 2001, 2008 phpBB Group